Historia tego okrętu to opowieść o dramacie pierwszego dowódcy Henryka Kłoczkowskiego, szaleńczej ucieczce z Tallina, wiernej służbie i tajemniczej śmierci na dnie morza.

Komandor ppor. Henryk Kłoczkowski, oskarżony o zbrodnie przeciwko obowiązkowi wierności żołnierskiej oraz zbrodnię przeciwko karności, stanął przed Morskim Sądem Wojennym w Londynie 16 czerwca 1942 roku.

Proces trwał krótko, tylko pięć dni. Główny punkt oskarżenia – „narażenie okrętu na stratę” – nie został udowodniony. Mimo to Kłoczkowskiego skazano na degradację i cztery lata więzienia. Karę miał odbyć po zakończeniu wojny.

Wkrótce po procesie Kłoczkowski stawił się w Konsulacie Generalnym w Londynie, aby odebrać paszport. Potem wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie zaciągnął się do marynarki. Pozostała mu tylko nadzieja, że po wojnie zdoła wywalczyć sprawiedliwość, bo ani proces, ani wyrok nie były sprawiedliwe. O tchórzostwo oskarżyli go oficerowie z jego załogi. Uważali, że od pierwszego dnia wojny ich dowódca unikał walki i chciał jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu.
Pismo w tej sprawie wysłali do Kierownictwa Marynarki Wojennej już 23 października 1939 roku, niespełna 10 dni po tym, jak doprowadzili okręt do brytyjskiej bazy. Treść mieściła się na jednej kartce maszynopisu.
Więcej na Newsweek.pl

Zaginięcie ORP Orzeł jest jedną z największych zagadek w historii polskiego wojska. Okręt 8 czerwca 1940 roku miał powrócić do bazy w Rosyth, skąd 23 maja rozpoczął swój ostatni patrol bojowy. Od tamtej pory nie wiadomo dokładnie co się z nim stało. Jednostkę wraz z całą załogą uznano za zaginioną. Członkowie ekspedycji “SANTI Odnaleźć Orła” wciąż poszukują wraku okrętu.

Kiedy okręt nie wrócił do bazy w Rosyth dowództwo brytyjskie oficjalnie uznało okręt za utracony. Stało się to 10 czerwca 1944 roku, zaś Kierownictwo Marynarki Wojennej podało informację o zaginięciu okrętu 12 czerwca, a 13 czerwca wydało rozkaz o treści:

“Marynarze. Nową ponieśliśmy stratę – w walce z nieprzyjacielem zginął O.R.P. „ORZEŁ” wraz z całą załogą. Dowódca i załoga zapisali jedną z najchlubniejszych kart w historii Polski i legenda o ich czynach przetrwa wieki. Pokolenia przyszłej Polski na tej legendzie wychowywać się będą. Ona scementuje więzy nierozerwalne Narodu z morzem. Dziś O.R.P „Orzeł” jest symbolem wielkości Narodu Polskiego, który mając takich Synów jak Jego Załoga – zginąć nie może. Cześć pamięci bohaterów”.

“Szukanie ORP Orła jak szukanie tira we mgle” […]

Więcej na TVN24.

W dniu dzisiejszym mija 75. rocznica zaginięcia okrętu ORP ORZEŁ, który miał zgodnie z wydanymi rozkazami powrócić w dniu 8 czerwca 1940 r. do bazy w Rosyth, z której rozpoczął w dniu 23 maja 1940 r. swój ostatni patrol bojowy.

W związku z niepowróceniem w zakreślonym terminie okręt został uznany za stracony wraz z całą załogą. Dowództwo brytyjskie oficjalnie uznało okręt za utracony 10 czerwca, zaś Kierownictwo Marynarki Wojennej podało informację o zaginięciu okrętu 12 czerwca, a dzień później wydało rozkaz o treści: 

“Marynarze. Nową ponieśliśmy stratę – w walce z nieprzyjacielem zginął O.R.P. “ORZEŁ” wraz z całą załogą. Dowódca i załoga zapisali jedną z najchlubniejszych kart w historii Polski i legenda o ich czynach przetrwa wieki. Pokolenia przyszłej Polski na tej legendzie wychowywać się będą. Ona scementuje więzy nierozerwalne Narodu z morzem. Dziś O.R.P “Orzeł” jest symbolem wielkości Narodu Polskiego, który mając takich Synów jak Jego Załoga – zginąć nie może. Cześć pamięci bohaterów” – rozkaz dzienny Kierownictwa Marynarki Wojennej nr 32 z dnia 13 czerwca 1940r. Więcej na www.wp.pl

75 lat temu, w drugim roku wojny, zaginął ORP „Orzeł”, chluba polskiej Marynarki Wojennej. Nowy film o historii okrętu podwodnego ma pokazać, jak było naprawdę.

Tak, był moment, kiedy serca zaczęły nam bić naprawdę mocno. Jednak nadzieje rozpłynęły się po piętnastu minutach – wspomina Tomasz Stachura, szef ekspedycji „Santi Odnaleźć Orła”, która w maju przeczesywała fragment Morza Północnego. W pewnym momencie specjalistyczna aparatura na pokładzie kutra zarejestrowała obraz do złudzenia przypominający wrak okrętu podwodnego. – Uchwyciliśmy go na skraju zasięgu naszego sonaru. Musieliśmy zatem zawrócić i raz jeszcze tamtędy przepłynąć, ale tak, by kształt ten mieć nieco bliżej siebie – opowiada hydrograf. – I wtedy rozpierzchł się on na tysiące kawałeczków. Okazało się, że natrafiliśmy na ławicę ryb – wzdycha.
Więcej na stronie Rzeczpospolitej.

Poniżej artykuł w wersji “papierowej”
2015-06-06 – RZEPA – Orzeł

Chcemy przeszukać 1200 kilometrów kwadratowych. W tym roku sprawdziliśmy 150. Korzystaliśmy z sonaru bocznego i sondy wielowiązkowej. To sprzęt, który gwarantował, że niczego nie przeoczymy – mówi Tomasz Stachura, szef ekspedycji „Santi Odnaleźć Orła”, która w maju szukała na Morzu Północnym wraku słynnego okrętu podwodnego. Za kilkanaście dni, 11 czerwca, minie 75. rocznica zaginięcia okrętu ORP „Orzeł”.

Czy na Morzu Północnym, gdzie prowadził Pan poszukiwania, był taki moment, w którym czuł Pan, że jesteście naprawdę blisko celu?

Tomasz Stachura: Jesteśmy fachowcami i zdajemy sobie sprawę, że realizacja naszego projektu może potrwać kilka lat. Zamierzamy przeszukać 1200 kilometrów kwadratowych. W tym roku sprawdziliśmy 150. „Orła” nie znaleźliśmy, ale i tak zrobiliśmy krok naprzód. Zresztą to trochę, jak szukanie igły w stogu siana. Proszę przypomnieć sobie historię malezyjskiego samolotu, który półtora roku temu zaginął nad Oceanem Indyjskim. W jego poszukiwania zaangażowały się zastępy ludzi, instytucje z kilku krajów i jak dotąd nic. Tymczasem nas na Morzu Północnym było dziesięciu. Zbadaliśmy dziewięć wraków, które na współczesnych mapach figurują jako niezidentyfikowane, albo nie figurują wcale. Informacje o ich położeniu zbieraliśmy na przykład u rybaków, a także analizując stare dokumenty.[…]
Dalsza część wywiadu Łukasza Zalesińskiego na Polska Zbrojna.

W dniach 10 – 17 maja 2015 roku udało się nam zrealizować w ramach przedsięwzięcia SANTI ODNALEŹĆ ORŁA kolejny etap poszukiwań na Morzu Północnym okrętu ORP Orzeł. Poprzedzająca rejs akcja załadunku i transportu niezbędnego do poszukiwań sprzętu przebiegła bez większych problemów. Zwyczajowo już ekspedycję rozpoczęliśmy w porcie Whitby, zaś do badań dna wykorzystaliśmy tę samą jednostkę co rok wcześniej, a mianowicie statek o dumnej nazwie Chieftain. Skład załogi uległ w ciągu roku nieznacznej zmianie, choć nowi jej członkowie, jak się później okazało zaskoczyli nas swą determinacją i fachowością. (więcej…)